STRONA DOMOWA MALKENSA








Jest to napisana przeze mnie historyjka jeszcze za czasów wczesnego ogólniaka, należy ona do tych z gatunku "bekotwórczych" więc jest zupełnie niepoważna. Zresztą przeczytajcie sami.
CYBER

Dick Krab I

WSTĘP.

Gdzieś daleko na zapomnianym przez Imperatora i Ligę Planet zadupiu.

Dick właśnie wciągał do swojej grawitacyjnej śmieciarki śmieci i inne rzeczy roztaczające w około siebie przykrą woń, kiedy to zabrzęczał jego przywoływacz nakazujący mu powrót do bazy.
- Młodszy wciągacz Dick Krab - zaskrzeczało rozregulowane radio
- natychmiast wywieźć ładunek na słońce i opróżnić pojemniki na dziewiątce.
- Psiakrew - parsknął Dick.
- Nie klnij w pracy - dorzucił głos przewidującego dyspozytora

Dyspozytor okazał się przewidujący jako że radio w śmieciarce było nastawione tylko na odbiór. W zasadzie lubił tę robotę, nie wymagała ona od niego żadnego wysiłku intelektuanego. Praca dobrze płatna, naturalnie Dick w towarzystwie nigdy by tak nie powiedział, etyka wiecznego Zrzędy źmieciarza tego zabraniała. Jeśli już jestem przy towarzystwie to nie było ono najlepsze, przynajmniej za takie uznało by je gro osób o inteligencji powyżej siedemdziesięciu, ale Dickowi ono najzwyczajniej we wszechświecie odpowiadało. Narzekał on tylko w głębi ducha na monotonność dnia, a raczej doby. Gdy tylko kończył ośmiogodzinną pracę polegającą na wysysaniu przez jego śmieciarkę specjałów jakie serwują latryny unoszące się po galaktyce i zborniki z odpadkami szedł do baru z kumplami po fachu i zalewał się w trupa aby na następny dzień leczyć kaca ze słuchawkami na uszach. Miał ulubioną kelnerkę w Barze Pirackim którą to tylko on miał prawo podszczypywać, czasem rozmyślał skąd wzięła się nazwa tego baru, ale pochwilach w których jego wrodzona acz głęboko ukryta inteligencja dawała znać o sobie porzucał rozważania przywodzące na myśl wariata który ten bar założył. Był to jeden z jego licznych kumpli od kielicha który miał problemy z zapamiętaniem znaczenia czterech dźwigni w szoferce swego roboczego pojazdu. Dickowi też przyszło to z trudem lecz po paru pomyłkach i napompowaniu oraz wysadzeniu kilku kibli z odchodami nauczył się tego. Dick bardzo niezadowolony ruszył ku najbliższemu słońcu aby wypchnąć zawartość swojego pojazdu w stronę słońca, w ten właśnie sposób utylizowano śmieci w układzie Darumus. Odwrócił swą śmieciarkę tyłem ku słońcu. Wielkie gorące ciało niebieskie rzucało na śmieciarkę Dicka jasną poświatę, ukazując w ten sposób mocno już wytarty napis "INTERGALAKTYCZNE M.P.O." widniejący na jej tylnej klapie od włazu przez który wychodziła czarna ssąca rura. Dick jakby od niechcenia pociągnął za dżwignię która była po jego prawej stronie, robił to już setki razy, ale nigdy przy tej czynności nie siedział na tablicy rozdzielczej. Usiadł tak tegoż dnia z tego prostego powodu że mu się okropnie nudziło i potrzebował jakiejś odmiany. To miały być jego ostatnie chwile spędzone w śmieciarce. Zawsze ciągnął za dźwignię po swojej prawej stronie, gdyż była to dźwignia do wypychania śmieci ku utylizatorowi którym w tym przypadku było słońce. Zamiast tego uruchomił mechanizm zasysania. źmieciarka zawyła jak ranione zwierzę wybrzuszyła swe metalowe ścianki. Zawór bezpieczeństwa w tym stary gracie bezgłośnie wystrzelił w bezkresną przestrzeń.
- O K....!!! - wrzasnął przerażony skutkami swej lekkomyślności.

źmieciarka eksplodowała. Kapsuła szoferki odłączyła się od reszty pojazdu w momencie wybuchu. Oszołomiony Dick lewitował w kosmosie będąc bez radia, napędu, którym mógł by skierować swój mocno sfatygowany pojazd na właściwy kurs. Dick Krab nie był już tym samym Dickiem Krabem siedzącym w szoferce jeszcze parę minut temu. Twarz miał raczej odrobinkę zmodernizowaną w wyniku nie zapięcia pasów bezpieczeństwa. Tym sposobem przeszedł operację plastyczną całego ciała obijając się o wszystkie wystające przedmioty w kabinie byłej śmieciarki. Jego stan jak i stan kapsuły był opłakany.

Dick po paru godzinach ocknął się aby zorientować się w tej niezbyt komfortowej sytuacji. Potrzebował wsparcia. Nuda wpędziła go już w totalną depresję. Nagle przyszło wybawienie, niczym Robin Hood zjawiający się aby uwolnić uciśnionych. Nadzieja znów wypełniła Dicka, dostał skrzydeł na jej widok. Była schowana w tajnym schowku, butelka świetnie przedestylowanego rozpuszczalnika. Dick trzymał ją na wypadek gdyby syndrom dnia poprzedniego zamęczał go okrutnie. Obok tejże butelki znajdowały się w schowku także dwie dwulitrowe butle z wodą. Dick jak najszybciej postanowił się zalać gdyż nie wiedział jak długo może żyć bez jedzenia. Spił się do nieprzytomności podśpiewując niecenzuralne piosenki. Kapsuła wpadła w pole magnetyczne bliżej nieokreślonej planety. Weszła w jej atmosferę. W normalnych warunkach kapsuła Dicka spiłowała by się na popiół lecz warunki nie były normalne, a atmosfera planety bardzo rzadka. Dick był pogrążony w niebycie i nie kontaktował, toteż sytuacja rozwijała się bez jego wiedzy. Szoferka śmieciarki spotkała glebę z głośnym trzaskiem.
- Zblbwu hhhxkks - Usłyszał nad sobą niezrozumiałą paplaninę.
- Sklurtz - Dick nadal niczego nie rozumiał.

Czuł potworne skrobanie po plecach lecz postanowił nie reagować ze względu na swoje bezpieczeństwo. Gdy skrobanie ustało Dick wstał i przyłożył głową w sufit pomieszczenia gdzie go tak zapamiętale pucowano.
- Zghjy - Odezwał się głos w pomieszczeniu.
- Żże cco pproszę - powiedział Dick dochodząc powoli do siebie
- To jakiś kretyn niczego nie rozumie
- No, no tylko nie kretyn - rozzłościł się Dick
- O cholera. Nie wyłączyłem tłumacza. Witamy Cię o nieznajomy na planecie Rency. Zamieszkuje ją dziesięć milionów Renców. Powierzchnia planety wynosi...
- Przestań chrzanić i powiedz lepiej co ja tu robię. Co wy zrobiliście z moją skórą - Dick wkurzył się nie na żarty - Kim ty jesteś i jak się tu do cholery znalazłem. Hę, słucham.
- Nie ma powodu się unosić - odparł spokojnie głos - zacznijmy od pierwszego pytania. Siedzisz w wannie z ciepłą wodą ponieważ wpadłeś do bagna i okropnie śmierdzisz. Wyszorowaliśmy cię, co podkreślam nie było łatwe. Twój pojazd jest skasowany - tłumacz nieudolnie próbował naśladować slang aby podnieść na duchu Dicka
- i miałeś fart że z tego wyszedłeś.

Ta przemowa nie tylko nie rozbudziła w Dicku pozytywnych odczuć, lecz zgasiła w nim iskierkę nadziei na spotkanie istot ludzkich.

ROZDZIAÓ 1

Do pomieszczenia weszły, a raczej wturlały się trzy istoty. Dick zrozumiał dlaczego łazienka jest taka niska. Te śmieszne istoty miały metr pięćdziesiąt wzrostu, ich ciało pokryte było niezliczoną ilością rąk dzięki którym doskonale turlały się po poziomych powierzchniach. Ich oczy ustawione były na teleskopowych czułkach. Usta miały ukryte w korpusie tak że nie było ich widać, wszystko wyglądało dość dziwacznie i Dick nie wiedział po co im taka budowa ciała.
- Oj ! - wymsknęło się Dickowi robiąc idiotyczny uśmieszek.
- To nie jest śmieszne bałwanie. Ciekawe jak byś sobie poradził gdyby twoja planeta pokryta była samymi górami.
- Przepraszam nie pomyślałem o tym - odparł z zakłopotaniem Dick. Kiedyś w szkole uczono go o tej rasie ale chyba udało mu się przespać tę lekcję.
- Dobra nieważne wszyscy tak robią - powiedział renc stojący najbliżej Dicka. Trzeba będzie ci założyć filtr zagęszczający powietrze bo się udusisz w tej rozrzedzonej atmosferze.
To przynajmniej świadczyło o tym że pozwolą mu wyjść i rozprostować kości.
- Traf chciał że wpadłeś w jedyne miękkie miejsce na tej planecie, reszta to tylko góry.
- Bardzo się z tego cieszę - wymamrotał Dick którego szczęście nie sięgnęło jeszcze zenitu - ale ja chciałbym wrócić do bazy.
- No cóż, jakby to ująć żeby cię nie rozczarować. To raczej nie możliwe, bo owszem czasem spotykamy się z innymi rasami, ale własnych statków kosmicznych nie mamy i jesteśmy samo wystarczalni. Żyjemy spokojnie, raz na dziesiątki lat odwiedzają nas przybysze tacy jak ty i zakłócają spokój.
- No to bomba - samopoczucie Dicka spadło do najniższego punktu
- coś konkretnego zamierzacie uczynić z moją osobą?
- Tak, na początek wyjdziemy i obejrzysz okolicę.
Dick wyszedł na ulicę i nareszcie mógł trzymać się prosto w pozycji stojącej. Okolica była faktycznie interesująca. Nad powierzchnią ulicy przelatywały kuliste pojazdy. Samo miasto położone było w wielkim kanionie i ściśnięte po obu stronach przez pionowe skały. Krajobraz był faktycznie niesamowity.
- Naoglądałeś się już, samopoczucie lepsze?
- Tak istotnie czuję się dużo lepiej - jakoś dziwnie Dickowi nie podobało się to pytanie o samopoczucie, wyczuwał w tym coś co mu się w przyszłości nie spodoba.

Wrócili do laboratorium, ale to było inne niż tamta łazienka w której odbyła się rozmowa. Ta sala była duża, wyższa tak że mógł w niej swobodnie stanąć i jeszcze zostało miejsca. Podłoga była nieskazitelnie czysta, na niej stał stół, a na stole leżał przypięty mały stworek i chyba spał. Do pomieszczenia wjechał drugi stół, Dick już wiedział dla kogo jest przeznaczony.
- Połóż się wygodnie - powiedział spokojny głos zza jego pleców
- Odpieprz się, sam się połóż, przykój i zrelaksuj a ja się przejdę po mieście. Pa, pa!
W tym momencie w stronę Dicka wycelowano jakieś dziesięć miotaczy lasera.
- Hę, no to ja już się obsłużę na tym łóżeczku.
Rozłożył się na twardym stole które uchodzić miało za łóżko, dwoje Renców w innym niż pzostali kolorze przypięło go do poręczy. Dick miał dziwne przeczucie że będzie świnką doświadczalną. Pomylił się, on już od katastrofy, był świnką doświadczalną.
- W porządku zaczynamy eksperyment.

Batalion gąsiennic w żelaznych butach przemaszerował mu po plecach. Profesor zbliżył się do niego z niewielkim pudełkiem, na frontowej ściance tego poręcznego przedmiotu znajdowały się liczne diody migoczące różnymi kolorami. Renc nacisnął kilka przycisków, wskazał złowieszczo migoczącymi światełkami na Dicka, wciągnął głęboko powietrze i wcisnął rozrzażony punkt na urządzeniu. Błękitna poświata ogarnęła Dicka który chyba z wrażenia odpłynął w krainę niebytu. Leciał gdzieś w pusty kosmos, niebieska planeta, wielkie zwierzęta, ludzie, jaskinie, morze, wulkany. To wszystko zobaczył w jednej sekundzie, bo zlało się w całość, ale każdą z tych rzeczy poznawał z osobna. To przeżycie było dla niego oszołamiające. Niczym nirwana, niepowtarzalne uczucie, którego on nie zgłębiał ono wypełniało go samo. Wtem wszystko się skończyło i powróciła rzeczywistość.
- Fajjjnieeee - zaciągnął wybałuszając oczy.
- Kretyn - oznajmił mu beznamiętnie jakiś piskliwy głosik.
Dick obrócił głowę i zobaczył przykutego do łóżka obcego stworka.
- Co się czepiasz, to było całkiem przyjemne uczucie.
- Przyjemne to i może jest ale jak się obudzisz jako jakieś wodne bezmózgowe zwierzątko to się nie zdziw. Mnie właśnie coś takiego się przytrafiło.
- Nie chwytam. - wystękał zmieszany Dick
- Zaraz ci wytłumaczę. Urządzenie które ten Renc trzymał to ewoluator, jest w fazie prób, co już pewnie zauważyłeś. Ja kiedyś byłem całkiem sporym stworkiem, lecz po trafieniu tutaj testowali na mnie ten przyrząd i coś skopali. Po paru dniach obudziłem się właśnie taki - tu się odrobinę zmieszał - ty masz szczęście że sprzęt mają już prawie ukończony. - jakoś dziwnie nie czuł się uszczęśliwiony - ale to niemoralne, i wogóle po co to wszystko?
- Phi, pewnie że nie moralne, ale nie nam to rozstrzygać, najważniejsze że mam plan jak się z tąd wydostać, aha i jeszcze po co, przecierz to proste jak tradycyjny przekaźnik.
To doskonała broń, można nią zamienić inteligentną istotę w tępą plazmę z której się wyewoluowała. Dick miał nadzieję że Rencom coś się zepsuje i doda mu to więcej punktów do inteligencji.
- A jak ty się w ogóle nazywasz - palnął Dick ni w pięć ni w dziesięć
- Zork - odpowiedział piskliwy głosik - mów mi Zork
- Dobra Zork co to za plan?
- Słuchaj, jak będą cię napromieniowywać to zachowaj cały czas świadomość, dzięki temu będziesz mógł kontrolować co się z tobą dzieje. Wyobrazisz sobie że jesteś niewiarygodnie silny i wyrywasz się z tego łóżka. Kapujesz ?
- Kapuję, to chyba nie bedzie trudne, ale co po tej imaginacji?
- Po pierwsze, to będzie trudne, ale chyba sobie poradzisz. Potem już pójdzie łatwo ty nas z tąd wyciągniesz, bo obudzisz się jako ten wyobrażony facet, a ja się o resztę zatroszczę. Tak na marginesie, oni panują nad naszą ewolucją, ale przecież my chyba też jakoś panujemy nad sobą. Zork nieskutecznie usiłował zataić słowo "chyba".
- Chyba, czy to znaczy że to czysto hipotetyczne rozmyślania?
- Hm, ty też mi się nie przedstawiłeś - odparł Zork schodząc z tematu
- Dick - odchrząknęła bardzo niezadowolona świnka doświadczalna.

Profesor podszedł do łóżka Dicka, zrobił to samo co poprzednio, lecz tym razem Dick widział tylko siebie podczas tego snu. Zobaczył jak powoli rosną mu mięśnie jak wyrywa się z uścisku skórzanych masywnych pasów na łóżku. W tym momencie uczucie zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Dick stał przy łóżku, potężnie umięśniony. Na przeciwko niego stał kurduplowaty Renc machając rękami na wszystkie strony i wyzywają Dicka na czym świat stoi.
- Zabierz mu ewoluator - zapiszczało małe stworzonko
Dick bez problemu odebrał urządzenie, wypalając w między czasie Rencowi ogromnego kopa.
- To za niehumanitarność
Co prawda zrobił bardziej to dla ulgi, niż dla ukarania profesora, ale efekt był ten sam. Dick odwiązał Zorka żeby po chwili wsadzić go sobie do kieszeni. Pobiegli ciemnym korytarzem rozbijając się przy okazji o kilku strażników. Wybiegł z impetem na ulicę cudem unikając kolizji z elipsowatym pojazdem. Zork wystawił łepek z kieszeni i rozkazał swemu środkowi transportu biec w kierunku pionowej ściany wąwozu. Dick stanął jak wryty przed pięćdziesięcio metrową ścianą.
- No i co geniuszku, koniec planu? - powiedział z sarkazmem w głosie Dick
- Przecież nie mogłem wszystkiego dopracować leżąc w łóżku. Szczelina skalna jest po drugiej stronie, i wygląda na to że mamy pecha.

Za ich plecami słychać było już powolne człapanie, na szczęście Rence nie były tak dobre w bieganiu jak Dick. I oto zadziałał instynkt samozachwaczy Dicka. Wspinał się po pionowej ścianie jak ktoś dla kogo to nie pierwszyzna. Zork niepewnie spoglądał w dół mocząc Dickowi kieszeń. Wspinacz właśnie trawersował trudny odcinek kiedy doszedł go głos :
- Stój bo będę strzelać. Strażnik wycelował w Dicka miotacz.

Pierwsza wiązka lasera odłupała kawałek skały za który się trzymał, Dick niebezpiecznie wychylił się utrzymując tylko na jednej ręce. Zork cicho popiskiwał że gdyby był większy to on by im pokazał. Właściciel kieszeni w której siedział Zork był niesamowicie szczęśliwy że Zork nie jest większych rozmiarów bo albo byłby cały mokry albo został by na dole.
- Idioto chcę mieć ich żywych, to bezcenne eksponaty.

Wzmianka o żywych podbudowała Dicka na duchu lecz ta o eksponatach ścięła mu krew w żyłach i dodała sił. Ręce wspinały się dużo szybciej od Dicka i gdy tylko wspiął się wyglądając na rozległą równinę jakiś strażnik złapał go za kostkę, Zork ugryzł napastnika tak że spadł z hukiem na ziemię. Na pościg wspólnymi siłami zrzucili tuzin kamieni tak że pogoń zakończyła się niepowodzeniem.
- Ufff, udało się komandor będzie zadowolony. - wysapał ciężko Dick
- Nic się jeszcze nie udało, oni tu wrócą nocą, a wtedy będzie po nas.
- Słuchaj Zork mówili mi że mój łącznik będzie czekał na tym płaskowyżu, kiepsko się chyba maskowałeś że cię złapali.
- Byłem wtedy zdziebło większy, a ty też miałeś wylądować tu tą śmieciarką, a nie jej jedną trzecią rozbić się w bagnie.
- Słuchaj poświęciłem tej robocie dwa lata, i nie rób mi wyrzutów - odparł trochę rozdrażniony Dick Krab - poza tym przecież mamy to po co tu przyszliśmy.
- Dobra nie unoś się, masz ważniejsze sprawy na głowie. Czeka cię marsz do tych wzgórz na horyzoncie.
- Ale to jakieś czterdzieści kilometrów. - głos Dicka pobrzmiewał nutką rozpaczy
- Wiem - odparł Zork wskakując z powrotem do kieszeni.

Po czterdziestym kilometrze zapadł już zmrok, wówczas Rence udały się za nimi w pościg. Krab padł na ziemię i charczał jak zepsuty ekspres do kawy.
- No i co, Zork?
- źwietnie już jesteśmy, trzeba przyznać że szybko ci to poszło.
Dick miał zdecydowanie dosyć pasażera. Wyrzucił go na piasek, ciężko wysapał że chce mu się pić. To niczego konkretnego nie przyniosło ale przynajmniej zawiadomił wszem i wobec że ma potrzebę.
- Zork musiałeś tu chyba czymś przylecieć, cooo?- odezwała się nutka niepewności, i nadzieii.
- Właściwie tak al....
- Ekstra, gdzie statek?
-..e po tamtej sronie wąwozu.
- Zabiję !!!
- Czekaj - wymamrotał już lekko przyduszony Zork - jest plan - i znowu silniejsza chrypka - tttymm rrazzem nie głupi.
- Gadaj
- Ukryjemy się w tych wzgórzach, a rano przylecą po nas. Na marginesie masz pod pachwiną ukryty nadajnik.

Dick już o nic nie pytał. Nie tracąc czasu znalazł płytką jaskinię naznosił trochę gałęzi i zamaskował ją. Wspólnie położyli się spać. Nazajutrz Dicka obudziły hałasy przetrząsanych wzgórz. Wysłał Zorka na przeszpiegi, trochę się kurdupel buntował, gdy jak Dick mu opowiedział jak potrafi przyrządzać jaszczurki na gorąco od razu poszedł. Mały doniósł że od Renców aż się roi i że sobie jakoś poradzą. Nie brzmiało to zbyt przekonywująco. Zork szeleścił wśród liści i nie było go widać. Dicka dorwano szybko zato Zork gdzieś zniknął. Dick prowadzony był tą samą drogą z powrotem do miasta Renców, właściwie to od dawna już nie pił i miał szczerze dosyć tego łażenia w kółko. Usiadł na piasku i powiedział że jak nie dostanie wody to się stąd nie ruszy. Profesor ustawił w jego stronę odebrany ewoluator, więzień podskoczył jak oparzony.
- Nie mam żadnych sprzeciwów, już pędzę.

Potworna burza piaskowa rozpętała się wokół konwoju, Dick znowu stracił przytomność. Podczas całego zamieszania Zork odebrał rencowi ewoluator piskliwym - Dzięki stary !!! W tym czasie żołnierz wysypali się z nieopodal zaparkowanego transportera. Zork pokazał im poraz kolejny nieprzytomnego Dicka. Zawlekli go mało delikatnie do statku, ułożyli na twardym łóżku i przetransportowali do statku macieżystego. Zork docucił Dicka.
- Witaj pierdoło - palnął Zork i natychmiast dostał w pysk.
- Gdzie jesteśmy?
- W drodze do komandora - rzekł Zork masując szczękę Statek był wielki z obszernymi korytarzami i wielkimi jak dom kabinami. Natychmiast zostali przewiezieni Meleksem do kabiny komandora.
- Siadajcie panowie, Zork masz coś dla mnie. Tu nastąpiło majestatyczne wręczenie pudełka szefowi. Dick gdyby nie miał uszu to uśmiechnął by się do okoła głowy.
- Zork spisałeś się na medal, awans. - kwadratowa szczęka komandora obnażyła całe uzębienie. A ty Dick nie susz tak zębisk, nie popisałeś się, brak było w twoim działaniu poświęcenia, zjeżdżaj po wypłatę i nowe rozkazy. Nie, żadnego urlopu, nie ma, wykaż się kiedyś inicjatywą w akcji.
- Ojej - mruknął pod nosem Dick, myśl o dzisiejszym zalaniu się destylowanym płynem pokrzepiła go nieco. Takiego już ma farta i tyle.
- Słucham Dick, masz coś do powiedzenia.
- Eee, nie, wszystko jasne. Wychodząc niby to przypadkiem kopnął Zorka tak że ten wylądował pięć metrów dalej.

© Malkens

Dick Krab II


- Komandor w drodze wyjątku dał ci miesiąc urlopu - Oznajmił Zork Dickowi gramoląc się na krzesło przy barze.
- Ekstra, a ty coś dostałeś?
- Awans i rozkaz pilnowania ciebie w tym miesiącu swawoli.

Zork wyglądał dość pociesznie sącząc jasny płyn ze szklanki, było to małe stworzonko przypominające jaszczurkę, lecz nie tak obrzydliwe. Miał dobrze wypielęgnowane pazurki, a co najważniejsze nie był oślizgły, wyglądał właściwie bardzo sympatycznie. Gdyby nie te trzydzieści centymetrów wzrostu mógłby zostać Mister Uniwersum galaktyki. Dick za to był mocno umięśnionym człowiekiem którego nieszczęśliwie zwerbowano do Służb Specjalnych. Zbyt wielką inteligencją nie mógł się pochwalić, ale w parze z Zorkiem stanowili świetny zespół. Dick rozmyślał gdzie spędzi te trzydzieści dni, i zadecydował że zostanie tu na krążowniku SS. Zork tym samym został skazany na siedzenie razem z nim.
- Co się tak prężysz i wdzięczysz, piękniś z ciebie Zork.
- Patrz lepiej tam. Tylko sobie nie myśl za dużo, ona jest moja.
Po schodach szła wdzięcznie w dół długonoga blondynka z niebieskimi oczami, twarzowy makijaż podkreślał jej rysy w kolorowym świetle baru na pierwszym pokładzie. Ubrana była w mundur polowy komandosa dalekiego zasięgu. Kilku samców zaczęło ją momentalnie adorować, lecz gdy zostali odepchnięci w mało elegancki sposób, i w dodatku dość bolesny zwątpili i usiedli przy s swoich stolikach.
- Zork i Dick o ile się nie mylę. Na imię mi Zila.
- Blisko, Dick i Zork według wzrostu - odparł Dick patrząc blondynce głęboko w oczy. Zork robiąc to samo powiedział, że miała rację z kolejnością jeśli idzie o rangę i inteligencję.
- Mam się z wami bliżej zapoznać wchodzę do waszego zespołu, taki dostałam przydział.
W obu męskich mózgach hormony wywołały kosmiczne spustoszenie. Oczy im się zaiskrzyły, ręce zaczęły trząść i tak dalej.
- Nie to nie możliwe ja się nie zgadzam - powiedział Zork - To nie możliwe. Gdzie Komandor?! W myślach obu dżentelmenów już świtały plany poderwania blondynki Zili.
- Tu jestem Dick jakieś ale? Błyskawicznie Dickowi powróciła myśl o drodze wyjątku.
- Nie nie, tylko tak się przekomarzam.

Cała trójka wróciła do swych kabin. Zork wskoczył na łóżko mogące służyć za noclegownię dla dziesięciu takich jak on. Zakochał się po uszy, rozmyślał jak poderwać Zilę, doszedł do budującego wniosku że aby tego dokonać musi maksymalnie zatruć życie Dickowi. I kto powiedział że pierwsza miłość jest czysta, wolna od zazdrości rywalizacji i tego typu obłudy. Nie przypomniał sobie nikogo takiego. Co prawda jeszcze nie wiedział co oprócz konwersacji może z robić z ta kobieta, ale to była już drugorzędna sprawa i liczyło się na razie uczucie. Dick również miał przemyślenia, podobnej materii lecz dotyczące innego aspektu znajomości choć nie mógł zaprzeczyć że uczucie które go ogarnęło przy barze było dosyć osobliwe. Nie bardzo wiedział czy to miłość czy zwykły popęd seksualny. Postanowił zapytać o to interaktywny komputer, opisał gruntownie co czuje i okazało się że nieszczęśnik wpadł w kleszcze miłości. Stali razem przed drzwiami nowego członka ekipy. Dick spojrzał w dół wziął małe stworzonko za ogon i wsadził do pobliskiego kosza na śmieci.
- Kapitanie Dicku Krabe rozkazuję wam mnie puścić.
- Jestem co prawda na urlopie ale cóż proszę bardzo - Odparł rozanielony Dick
Zork wylądował zgrabnie na kupie śmieci. Zbluzgał Dicka dotkliwie, ale ten był już w kabinie Zili. Jeśli Dick chce walki o kobietę to będzie ją miał. Wyszedł z kosza na śmieci, otrzepał się, przygładził rzęsy i zadzwonił. Zila wpuściła Zorka i posadziła obok Dicka. Spojrzeli na siebie jak dwa Orbitropsy przed gonitwą.
- Napijecie się czegoś, mam dobrą szkocka z trzytysięcznego.
- Pewnie - uśmiechnął się Dick Zork niczego nie odpowiedział, bo to się rozumiało samo przez się że tak. Zila postawiła szklanki z napojem.
- No to jak chłopaki, mamy się bliżej poznać przed następną misją i mamy na to miesiąc. Dick szczerzył równe zęby w gigantycznym uśmiechu, prężył mięśnie i w ogóle wyglądał powabnie. Zaś Zork za każdym tekstem swego kumpla prostował go i robił z niego totalnego bałwana. Oboje opowiedzieli swoje życiorysy mocno każdy z nich ubarwiając.
- Ja - zaczęła Zila - skończyłam dwa fakultety - Dick poczuł, że się kurczy, a Zork że chyba rośnie - zwerbowali mnie do SS. pięć lat temu, i jestem specjalistką od walki wręcz oraz broni palnej - tu odczucia obu panów zmieniły się drastycznie - ale nie mam doświadczenia polowego, więc skierowano mnie do was - no to co innego obaj urośli w siłę.

Zila wstała po nową porcję chipsów, a Dick obserwował jak się rusza i nie tylko to. Zork w tym czasie wrzucił stymulator do szklanki Dicka wzmacniający stu krotnie działanie alkoholu. Dick pociągnął mały łyk ze szklaneczki i po pięciu minutach gadał już od rzeczy, a za następne pięć miękko oraz bezwładnie osunął się na podłogę. Zork dokonał postępu w dziedzinie podrywu i zemścił się za śmietnik.
- On tak zawsze, ma bardzo słabą głowę do picia - obłudnie skłamał Zork

Nazajutrz rano krążownik stanął na orbicie tropikalnej planety. Zila wpadła na pomysł trzydniowego biwaku w tymże kurorcie. Dick zrobił zaopatrzenie, składające się głównie z kalorii płynnych. Zila i Zork wynajęli wahadłowiec.
- No to odpalamy - powiedział Zork z miną wielkiego twardziela
- Tylko cicho - Dick miał na twarzy dziwny grymas mocno skacowanego żołnierza

Kurort był przepiękny. Nie było osobnika który by nie niósł deski surfingowej. Pierwsze co zrobił Dick na plaży to założył przyciemnione okulary, zaczął adorować Zilę, a Zorka zakopał w piasku.
- Zila jaki jest twój ulubiony kolor?
- Czerwony - odparła nie czuła na zaloty
- Hm, a twój ulubiony film?
- Strzały z nikąd...
Dick czuł że przynudza i postanowił odłożyć poradnik dla zakochanych poraz pierwszy. Przeszedł na system intuicyjny, czyli uda się albo i nie. I poskutkowało. Przebiegł się kilka razy z nią po plaży nie dał jej chwili spokoju na zastanowienie nad tym czy na pewno chce z nim pływać w oceanie. Właściwie to Zila nic nie miała przeciwko bliższej znajomości z Dickiem podobał się jej owszem ale nie lubiła mieszać uczuć i pracy. W jej głowie urodziło się pytanie co by było gdyby faktycznie zakochała się w Dicku. A może pójść na żywioł. Nie była głupia i zorientowała się w tym co się wczoraj stało, wiedziała że Zork coś do niej czuje, jest bystry i fajny ale miała pewne opory natury fizycznej.
- Idziemy do knajpy - zaproponował Zork po wyjściu z piasku I poszli. Dick wypił dwa napoje z chmielu, Zork i Zila zamówili po drinku. Zork czuł się troszkę osamotniony widząc jak jego kompani patrzą sobie głęboko w oczy. Dick postanowił zaszaleć i poprosił Zilę do tańca. Ktoś tańczący obok wypalił do Zili: "Hej lala bucik ci się rozp..." nie zdążył biedaczysko dokończyć bo w jego żebrach znalazła się pięść Dicka, a na twarzy miał tenże bucik. Wspólnymi siłami wraz z Zorkiem, zdemolowali lokal i pobili dotkliwie niesfornych klientów. Zork raczej gryzł niż bił ale i to mocno bolało. Obaj mężczyźni pokazali że stać ich na czyn w obronie honoru damy. Niestety zostali odeskortowani przez żandarmerię wojskową z powrotem na statek SS. Dick wczołgał się na łóżko i zasnął. Zila wytłumaczyła Zorkowi jak sprawy stoją:
- Zork pomiędzy mną a Dickiem, jest no wiesz rozumiesz o co mi chodzi
- Tak tak kapuję - odparł zawiedziony ale nie zdziwiony Zork

Mała jaszczurka poczłapała do drzwi nie oglądając się za siebie. Wskoczył na łóżko i znowu zaczął myśleć. Pewnie powie mu że mogą zostać przyjaciółmi i tak dalej, westchnął znów doszedł do wniosku że ta pierwsza miłość to wcale nic pięknego. A zwłaszcza jak jakiś półgłówek odbije mu dziewczynę. W zasadzie to lubił tego półgłówka, ale i tak nie mógł przeboleć straty. W końcu stwierdził że mierzył o metr pięćdziesiąt za wysoko.
- Chyba poznaliście się już dobrze - Komandor mówił przechadzając się w tę i z powrotem po biurze
- No można by tak powiedzieć... - stwierdził Dick ściskając coraz mocniej rękę dziewczyny
- A zatem świetnie możecie wyruszyć na akcję.
- No, minęły dopiero dwa tygodnie.
- I wystarczy tego byczenia się. Jutro rano na odprawę. Odmaszerować.

Zork w ciszy i spokoju wyszedł, pomyślał że przez te kobiety to tylko zamieszanie i kłopoty, po prostu los uwziął się na niego i tyle.

| AUTOR | OBÓĘD | LUDZIE | GALERIA | OPOWIEźĆ | LINKI |